Będzie na wesoło i na poważnie.
O temacie „wstydliwym”.
O pieniądzach.
Zacznijmy od prehistorii. Autobus pełen polskich studentów. Objazd Europy, „zachodniej”. Podróż za jeden uśmiech i jak najmniej dolarów. Każdy grosz (fenig) wydawany po zatwierdzeniu przez Radę Wyjazdu. Prysznic to luksus, śmietnik to idealne miejsce na rozbicie namiotów. Parking to kemping (zawsze mi się to myliło i wtedy i dzisiaj). Ale co kilka dni człowiek musi (prysznic) bo się udusi. (no zapach w autobusie był…. niezapomniany?)
I wchodzimy. Na francuski kemping, rodzinny, na polu. W trzy osoby. Kierownik wyjazdu, koleżanka z biegłym hiszpańskim (bo nie wiadomo który język się przyda) i ja. To pytamy o cenę (niezłą Angielszczyzną). Pada kwota. Zawrotna, na pewno nie na studencka kieszeń.
Nosy na kwinte, miłe „thank you” i zwrot na pięcie.
Mamy koszulki wyjazdowe na sobie, duże POLAND w dolnej linijce na plecach widać wyraźnie.
Przepuszczamy koleżankę w drzwiach „ofisu” kiedy słyszymy angielskie zdanie z bardzo silnym francuskim akcentem.
„You are from Poland?”
No tak, jesteśmy, studenci, jedziemy w objazd Europy autobusem, stąd nas jest 30. Autobusu nie ma, został na głównej drodze. Nie mógł wjechać, bo nie ma wstecznego i jakbyśmy się nie dogadali to nie ma jak stąd wyjechać. A nawet w 30 wypycha się go trudno, wiemy , mamy przećwiczone.
Coraz bardziej rozbawiony właściciel.
A ja myślałem, ze jesteście Anglicy hahaha. Czekajcie, to damy wam zniżkę. Zapłacicie za 10 osób , nie policzę wam od namiotu tylko od głowy. I dam wam tamten róg kempingu, spokój będziecie mieć na ognisko (czytaj: inni będą mieć spokój od was i waszych gitar) i sporo miejsca.
Może być?
3 radosne młode twarze. Uśmiech. Nie pierwszy i nie ostatni. Szerszy uśmiech chyba był tylko w Szwajcarii nad Jeziorem Lemańskim gdy rozbawiona starsza Pani pilotowała (z 15 km) nasz autobus swoim Bentleyem na publiczny parking gdzie był darmowy dostęp do łazienki z prysznicem. I gdzie nikt się nie czepiał o namiot rozbity na 1 noc.
Małe, wielkie chwile. Wspaniali, życzliwi Ludzie. W zamierzchłych czasach.
Ale teraz mamy rok 2020.
W Europie temat podróży i pieniędzy jest w pełni kontrolowalny. Świetnie zorganizowane internetowe rezerwacje, wyszukiwarki, porównywarki. Masz budżet, trzymasz się go i jedziesz. I nikogo nie dziwi twoja zasobność kieszeni. Jesteś w hostelu to znaczy na limicie, jesteś w 3 gwiazdkach to znaczy wśród turystycznej większości, jesteś w 5 gwiazdkach to albo masz rocznicę, bogatą firmę , albo lubisz blichtr.
Ty wybierasz, ty decydujesz. Nikt nie komentuje, role jasno podzielone, o pieniądzach się nie dyskutuje bo cennik jest ustalony. Szeroki dostęp do usług turystycznych powoduje, że na każdą kieszeń. Wszyscy (i kupujący i sprzedający usługi turystyczne) zadowoleni.
Telefony bez roamingu, Internet dostępny wszędzie. Jedzenie albo tanie albo drogie. Proste albo wykwintne. Tak to dla nas normalne, że już przestaliśmy to zauważać. Platformy internetowe ułatwiające kontakty międzyludzkie podróżników pozwalają nawet spać u kogoś w domu na kanapie i rozmawiać po świt o lokalnych atrakcjach.
Skończyły się czasy gdy właściciele noclegów wyłapywali klientów na dworcach autobusowych, kolejowych czy plażach. Gdzie szło się kilkaset metrów, żeby się dowiedzieć (po oglądaniu pokoju), że za ten cena wyższa bo tamten (tańszy) w międzyczasie „ktoś wynajął”.
Do braku tego, że nas się oszukuje też przywykliśmy.
Oraz do Ameryki Północnej. Gdzie na Alasce pieniądz tryska ropą z ziemi przenosząc się na ceny usług turystycznych. Hoteli mało bo drogie, drogie bo mało. Nowych się nie buduje bo nie trzeba i w efekcie szybciej tam można spotkać pchły w 20 letnim materacu niż nie porównując w… (wpisać dowolny kraj)
Do Kanady ze swoimi pięknymi i dzikimi górami. Do kilku centrów turystycznych nieczynnych poza sezonem , komu by się tam chciało otwierać dla kilku dolarów jak w sezonie rezerwacje są na kilka lat do przodu.
Do USA w końcu którego informacja turystyczna z miasteczka A o pytanie co jest w miasteczku B (50 mil/80km) zaleca przejażdżkę i zapytanie się w Informacji na miejscu. Gdzie internetowa informacja turystyczna o lokalnych wydarzeniach zawsze jest spóźniona w stosunku do lokalnej gazety. Do Południowej Dakoty która jako chyba jedyny z 50 stanów rozumie znaczenie Internetu i dobrej informacji w necie żeby generować ilość turystów. Do Nowego Yorku w którym „oszczędności” na hotelu z Manhattanu kończą się kilkoma godzinami dziennie w metrze.
Do Key Largo gdzie (i piszmy to z nieukrywaną przyjemnością), pieniądz ma wciąż zdrową wartość, przekładająca się na jakość usługi.
Meksyk z punktowymi hotelami i Karaiby (z niezła informacją na głównych wyspach) pominę bo oddalamy się od tematu.
Przypominam tematem są pieniądze.
To teraz jedziemy z biurem. Gdzie pieniądz jest pod 100% kontrolą, nie chcesz wycieczek alternatywnych to zapłacisz tyle ile na ulotce w oknie agenta.
Ten długi wstęp doprowadził nas do miejsca w którym chciałem się znaleźć.
Do presji . Na ciebie. Na Bankomat. Na Ciebie, wyobrażenie turysty milionera. Powszechne w odleglejszych miejscach.
Skąd się wzięło? Jak wpływa na podróżowanie? Co można zrobić aby wyjazdu nie zepsuło? I w końcu, jak nie dać się oszukać.
Kiedy usłyszałem o tym pierwszy raz?
A to było moi Państwo jeszcze w poprzednim tysiącleciu. Sympatyczna Angielka w nieokreślonym wieku próbowała wytłumaczyć to równie sympatycznemu Marokańskiemu 20 latkowi. Jemu naprawdę w głowie się nie mieściło, że ktoś z brytyjskim paszportem może nie posiadać 100 wolnych funtów.
Wycieczka którą jej proponował ,prywatnie, do odległej o około 400 km oazy na Sacharze była przecież warta tej ceny. Szczerze, biorąc pod uwagę koszty wyprawy, pewnie była.
Z tym, że Angielka nie miała 100 funtów.
I siedzieliśmy (ja jako przypadkowy świadek) obserwując jak wylicza mu pracowicie, tyle za godzinę, 42.5h pracy tygodniowo, tyle za prąd, tyle za podatek, tyle za czynsz, tyle za jedzenie…
I jakby nie liczyć, na koniec miesiąca, czy roku niewiele jej zostawało. Chłopaka wyobrażenie o świecie właśnie się waliło. W gruzy. To można być z UK i być „biednym”?
Ta anegdotka sprzed ćwierć wieku pokazuje punkt wyjścia do naszego rozważania.
„Lokalsi” , zwłaszcza Ci z okolic hotelowych odwiedzanych przez gości zagranicznych maja o nas takie wyobrażenie. Że w jakiś magiczny sposób, nam turystom pieniądze rosną na krzaczkach. Jak pokrzywy. Zrywamy i jedziemy do nich w goście trochę pozbyć się nadmiaru. Czy to nasza wina?
I tak i nie. Dla wielu z nas egzotyczne wakacje to odpoczynek. Po wielu tygodniach intensywnej pracy 14 dni laby. Podarowujemy sobie odrobinę luksusu. Nawet jak to z „kredytówki” pójdzie to co, będę się martwić w szare jesienne słoty siedząc w biurze i wspominać drinka z palemką i lazur ciepłej wody patrząc na bębniący po szybach deszcz. Odpoczynek od codzienności nam się należy. Bezapelacyjnie tak.
Ale zauważcie wpływ na lokalnych ludzi. Oni widząc zmieniające się turnusy widzą tych którzy wydadzą więcej niż zazwyczaj. Nie wiedzą o tym ,że dla turysty to święto a nie codzienność.
I zaczyna się testowanie. To może można jeszcze więcej zażądać? Zapłacili? To jeszcze więcej… i tak to leci. Ale buduje się wśród „lokalsów hotelowych” pogarda dla turysty bez nadmiaru gotówki.
No jak to ? ten NIE MA??? Jakiś nieudacznik…..
Dziwny model businessowy musicie przyznać. Ale okazał się na tyle skuteczny, że znalazł instytucjonalne wsparcie. Oferujący „Luksusowe Wakacje w Niepowtarzalnych Zakątkach” nastawieni są tylko na pieniądze. Kwoty z przysłowiowej „czapy”. Pieniądze które staną się łupem pośredników, firm reklamowych, influencerów. Właściciele hoteli dostana nieproporcjonalnie mały kąsek , lokalna załoga nie dostanie już nic, albo bardzo niewiele.
Nie, nie jestem anarchistą i nie namawiam do rezygnacji z wygody. Jednak myślę, że należy sobie potrzeby zdefiniować przed wyjazdem. Jasno ocenić co i ile jest dla mnie warte. Tego się trzymać i nie pozwolić nikomu (ani przed wyjazdem ani w czasie jego trwania) wpuścić się w poczucie , że wypada wydać więcej.
Tu z doświadczenia mówimy – presja czasem jest silna 😉
Kiedyś na Rejsie po Nilu zostaliśmy z imienia i nazwiska wywieszeni na tablicy ogłoszeń jako nie korzystający z wycieczek, nie płacący „dobrowolnych” 20% napiwków i ogólnie Gości z których Egipt nie jest dumny.
A ,że jako jednostki niepokorne zawsze wydajemy pieniądze tak, żeby trafiły do końcowego dostawcy usług to już Egiptu nie interesowało.
Właściciel feluki w Assuanie jednak wyjaśnił nam to najprościej. Wolę od was dostać 10 funtów brytyjskich teraz w gotówce, niż czekać 6 miesięcy aż mi Biuro Podróży zapłaci. Albo nie zapłaci. Bo regularne już wtedy było tworzenie biur krzaków (czy piramid? lol ) które kontrakty podpisywały, gości wysyłały, usługę potwierdzały podpisem…. i planowo plajtowały przed terminem zapłaty. I co miał zrobić biedny chłop z Assuanu? Adwokata wynająć i do sądu iść szukać sprawiedliwości?
Bo turystyka to staw. Na powierzchni tafla i lazur. Pod spodem bezlitosna walka predatorów. Walka w której cierpią głównie pracownicy.
Pomyślcie o tym następnym razem, i nigdy, przenigdy nie dajcie sobie wmówić, że mając do wydania 10 złotych nie jesteście mile widziani.
Tylko trzeba trafić do tych którzy waszą chęć wydania 10 złotych docenią.
No to teraz RPA i pieniądze.
Tu (poza wyobrażeniem Turysty Bankomatu) doszło jeszcze kilka czynników.
Izolacja. Od świata. W czasach apartheidu. Mało kto o tym myśli w tym aspekcie ale tak bogate i nowoczesne państwo (nie tylko na afrykańskie standardy) nie wzięło udziału w rozwoju powszechnego turystycznego, międzynarodowego boomu pod koniec 20w. Wiadomo mieli inne problemy, priorytetem było nie uwikłanie się w wojnie domowej.
Zacznijmy od stawki godzinowej. Otóż ona w RPA nie istnieje. (do 2019 było to całkowita prawda, zmiany w dzisiejszej legislacji omówimy kiedy indziej). Każda czynność wykonywana jest na podstawie umowy o nią. Tu powstaje problem w ocenie. Czy jest warta tyle co dla kupującego, wykonującego czy dla wyobrażeniu o jej wartości? Standardowe 10 Funtów za godzinę w UK może być warte 50 pensów albo 50 Funtów. Wolna amerykanka. Ile zapłacisz (do jakiej kwoty Cię przekonam) tyle będzie. Zero logiki. Zero szacunku dla norm pracy.
Apartheidowe RPA drugiej połowy XXw rozwijało głównie swoją własną wewnętrzna turystykę. I odbijali się od głównego nurtu. Budowali elitarne miejsca z dala od kłopotów rasizmu i biedy. Dla wybranych, tych których wciąż było sporo wokół. Bo diamenty i złoto wygenerowały wielu lokalnych milionerów. Tak, ośrodków dla białych. W enklawach ogrodzonych drutem kolczastym i ogrodzeniem pod prądem można było spędzić odpoczynek w luksusie bezpieczeństwa (ochrona) i nieróbstwa (służba hotelowa, często dedykowana do apartamentu) .
Ten model próbowano sprzedać dla cudzoziemców. Niebotyczne ceny sięgające kilku tysięcy dolarów za noc zachęcały Wilki Z Wall Street do wakacji życia. Niewielka baza hotelowa (nawet obecnie jest pewnie z 1000 łóżek w tym schemacie w całym kraju) budowała iluzję ekskluzywności i niepowtarzalności. Wielu milionerów skusiło się na ten schemat, niewielu wracało regularnie w kolejnych latach.
Milioner, nie milioner trochę to za drogo. Milionerzy zazwyczaj zostają milionerami bo umieją liczyć pieniądze. A już na pewno swoje.
Nadal jednak reklama propaguje ten mit, jedynej bezpiecznej opcji zwiedzania RPA.
Sponsorowane przez lodge kanały filmowe z „safari” budują napięcie pokazując szarżujące nosorożce, wylegujące się na leżakach leopardy i przewodników z narażeniem życia chroniących Turystę przed dziką napastliwą naturą.
Prawda jest jednak banalna, to są ZOO.
Tak , większe niż te do których przywykliśmy, krata jest tylko jedna (płot dookoła ośrodka) ale ZOO. Łatwo można zobaczyć (i to bez wysiłku) wielką piątkę, można podjechać autem do lwa czy nosorożca, ale nie dajcie się zwieść. To nie są dzikie zwierzęta. To zwierzęta hodowlane. Skąd się wzięły?
RPA przez swój klimat ma wymarzone warunki do hodowli. I hodowla jest oczywiście legalna. W chwili obecnej na liście zwierząt hodowlanych jest 70 gatunków. Można legalnie hodować lwy, bawoły, nosorożce, leopardy, hipopotamy itd. Hodowla jest o tyle prosta, ze zwierzęta te są rdzenne dla tego obszaru. Dają sobie radę zostawione na noc w zagrodach. Koło domu. Trzeba tylko je karmić, dawać wodę i opiekę weterynaryjną. Jak na każdej farmie na świecie. Zaryzykuje stwierdzenie, że roboty przy nich jest mniej niż przy zwierzętach gospodarskich. Zbyt? Spory. Legalny i nielegalny.
O nielegalnym handlu mamy cały cykl, zapraszamy tam. Tu skupimy sie na legalnym aspekcie hodowli.
Legalnie kupują dzikie zwierzęta właśnie wspomniane wyżej lodge. Po co? Głównie dla uzupełnienia obrazka raju, dla lepszych zdjęć w necie. Ale też dla mniej lub bardziej legalnych „polowań”. Nie wiem co może być atrakcyjnego w zabiciu wyhodowanej żyrafy która (zanim znajdzie się klient na tą „atrakcję”) chodziła po podwórku hotelu, ale są tacy co ją zabiją za kilkanaście tysięcy dolarów.
Zabija różnie, z kuszy, ze sztucera, pewnie można zamówić walenie maczugą. Klient nasz Pan.
Ten model turystyki opiera się na zysku i nie zadawaniu pytań.
Właśnie w takich miejscach pieniądz nie ma wartości. Żadnej. Wydasz 10.000$? Zawsze ktoś wyda 20.. i opowiedzą Ci, że ktoś inny wydał 50… A ten ze zmywaka ma 15 centów na godzinę…
Tak testuje się turystę bankomat. Także wytwarzając w nim poczucie, że zawsze ktoś ma więcej. Że nie dostał jeszcze wszystkiego bo za biedny jest.
Część ludzi w to gra. Czy dostają lepszy serwis? Poważnie wątpię.
Czy wspierają ochronę zwierząt swoimi rachunkami? Na pewno i zdecydowanie NIE.
Czy wspierają RPA? Też nie, lokalni ludzie nie mają z tego procederu zysku.
Takie działania niszczą skutecznie pozytywny obraz kraju, nadal wspierają stare myślenie. Siła, to główny punkt przetargowy. Główny problem Kraju, słabi i silni. Biedni i bardzo bogaci.
Kolor jest ważny? Zdecydowanie tak – ale ZIELONY jak $.
Ale czy można zwiedzić RPA inaczej (value for money) to już będzie w innym odcinku
Pozdrawiam Wasze turystyczne 10 zł, naprawdę można za to kupić wiele niezapomnianych przeżyć, czego nam wszystkim szczerze życzę.