Od XVI do XX wieku Europa pogrążona była w nieustającym konflikcie. Autor nie podejmuje się nawet w przybliżeniu podać ilości wojen, sojuszy, zdrad, bitew czy sabotaży jakie w tym czasie się zdarzyły.

Najlepiej chyba opisze to jedno słowo – MIKSER.

Jedne państwa rosły w siłę, a potem podupadały, inne zawsze były słabe, inni stopniowo stawali się coraz mocniejsi. Siła stała się najważniejszym czynnikiem. I to nie siła ideologii czy religii, siła ekonomii, a co za tym idzie wojskowości. Granice pomiędzy państwami europejskimi podlegały korektom, zmianom, czy budowane były od nowa. I to w pozornie ustabilizowanej historycznie przez dwa tysiące lat państwowości Europie.

To właśnie miało karykaturalne odzwierciedlenie w Afryce. Kto w danym momencie dominował ten był w stanie sobie coś z Afryki „urwać”.

Potem wpływy malały wraz z utratą siły (gospodarczej czy militarnej) na „domowym” froncie w Europie. Przykładowo Niemcy stracili wszelkie kolonie (na rzecz innych państw, nie że kolonie odzyskały niepodległość) jako zadośćuczynienie za przegraną I Wojnę Światową.

Lekcja historii w mieście Tanga ( dziś Tanzania) – niemieckie pomniki sprzed I wojny światowej.

Gdybyśmy założyli, że Afryka dziś ma prezentować się zgodnie z tym jakie kraje wyrażały nią pierwotnie zainteresowanie w XVI i XVII w. to byłaby… holendersko-portugalska… (Hiszpanie wtedy jednak głównie koncentrowali się na Ameryce płd. ) Tu jest też drugie dno – portugalscy zdobywcy to głównie ultrakatoliccy konkwistadorzy, Holendrzy to głównie protestanci, często wygnani z własnego kraju.

I tu powstała pierwsza wersja naszego miksera mieszającego Afrykę. Portugalczycy nastawieni głównie na handel, zysk i pełni pogardy dla „pogan” traktowali wszystkich jako niższych od siebie. Wszystkich, albowiem ich religijna ekstaza obejmowała na równi „pogan” i protestantów.

Ich działania w Afryce i Azji były bajecznie proste i skuteczne. Budujemy silny fort. Dajemy załogę, uzbrojenie, spokojną przystań dla naszych okrętów, które będą przepływać od jednego bezpiecznego portu do drugiego. Handlujemy wszystkim. Ludźmi też, towar jak każdy inny, byle nie byli katolikami (teoretycznie). Robotników lokalnych obdarowujemy misjonarzami. Uczymy o naszej jedynej słusznej wersji religii. Dokładnie pilnujemy żeby wszystkie poprzednio wyznawane bóstwa zniknęły. Kamienie z ich świątyń idealnie nadają się na budowę nowego Kościoła.

Goa (dzisiejsze Indie, znana atrakcja turystyczna), była portugalskim centrum zarządzania fortami szlaków morskich, także afrykańskich. Autor z niedowierzaniem zaobserwował zniszczenie wszystkich świątyń hinduistycznych przez Portugalczyków na obszarze tej enklawy.

Ta mała świątynia (rozmiar TIRa) nie została rozebrana przez Portugalczyków na Goa. Dlaczego? Zarosła dżunglą i jej nie znaleźli…

Portugalia działała w myśl zasady – zysk w imię Boże. Ogniem i mieczem.

Holendrzy działali inaczej. Handel to była podstawa myślenia o zysku. Niewielkie osady rozlokowane w portach miały z założenia integrować się z lokalną ludnością, religijna propaganda była delikatna i subtelna. Głównym celem takiej osady było dostarczenie zaopatrzenia przypływającym statkom Kampanii Wschodnioindyjskiej. Idealnie bez zbrojnych konfliktów – wtedy wojna była złym interesem, żołnierze kosztowali. Łatwiej wymieniać towary na żywność. Obywatele Holandii, którzy uciekli z Europy przed religijnymi prześladowaniami starali się odnaleźć w osadach jako rolnicy, businessmani, propagatorzy nowoczesności. Wierzyli w bankowość i ważność umów. Wiedzieli, że muszą żyć tu i teraz, droga powrotu dla nich była zamknięta. Musieli zorganizować sobie życie na pokolenia. Próbowali się integrować. Różnie im wychodziło, jak to ludzie, jedni byli bardziej chętni do współistnienia inni do bezlitosnego i krwawego rządzenia.

Afryka była o tyle ważna, że to dookoła niej prowadził szlak morski na Wschód. Wnętrze kontynentu było całkowicie nieznane i tak naprawdę nikt się tym w XVII i XVIII w nie interesował. Kilka procent terenu wybrzeży (tych z możliwym portem) to było wszystko czym Europa tamtych czasów była zainteresowana.

Świat wtedy o Afryce zapomniał. Obie Ameryki były na ustach wszystkich. Tam koncentrowały się wysiłki zdobywców nowych ziem. A tam jak wiemy działo się, oj działo.

Działo się tyle, że do końca XVIII w zajęło miejsce w głowach wielkich graczy. Przetasowało też ich siłę i znaczenie.

Powstał układ Imperium Brytyjskie, Francja, Hiszpania, Portugalia, Niemcy. Holandia podupadła, handel musiał opierać się na armatach a nie na zaufaniu umowach i bankach.

Klęski Wojen Napoleona (także prowadzonych w Afryce) wyrzuciły z grona zdobywców XIX w Francję. Jej późniejsze wpływy były mniejsze niż po Waterloo. A to właśnie po 1815r. zaczął się prawdziwy wyścig. Hiszpanie głównie ogniskowali się na Karaibach i Ameryce płd. Anglicy pazernie rozglądali się za nowymi obszarami po klęsce (głównie ekonomicznej) w wojnie wyzwoleńczej USA.

Francuscy żołnierze Napoleona grzali się paląc ogniska w afrykańskich świątyniach Egiptu. Zdjęcie sadzy na płaskorzeźbie w Świątyni Dandara.

Teraz oczy wszystkich padły na Afrykę. Wcześniej potencjalny zysk nie uzasadniał kosztów. Teraz każdy zysk był dobry. I kto mógł ruszył. Wbijać paliki graniczne, traktatem przyznawać sobie prawo do ziemi. Witajcie w nowoczesnym XIX w.

Afryka broniła się jak umiała. Niedostępnością. Długo. Co najmniej do 1850r. Romantyczne ekspedycje badawcze wysyłane przez wszystkich i relacjonowane płomiennie na stronach gazet, tak naprawdę budowały podwaliny pod późniejsze ustalenia co do podziału ziem między mocarstwami. Każda rzeka, każda góra na mapie mogła być granicą nowych państw.

Wiele miejsc dostępnych do życia narzucała przyroda. Nie da się walczyć z naturą nawet dziś (Tanzania).

I tu zaczyna się prawdziwy mikser wpływów.

Ci którzy czytali o rozdrobnionym, samorządowym systemie cywilizacji panującym w Afryce wszechobecnie (w poprzednim poście https://zyciejakwafryce.pl/afryka-co-to-jest/ ) natychmiast zrozumieją to co się stało. Apple i Samsung. Całkowita niekompatybilność dwóch systemów.

Mówiące różnymi językami grupy Afrykanów, zamknięci geograficznie w obszarach naturalnie odgrodzonych przez przyrodę, nigdy nie mieli możliwości (logistycznie) ale i potrzeby (logicznej) budowania silnych, dużych państw na wzór europejski.

Skoro w Afryce jest 3000 języków to czemu nie ma być 3000 „państw”? Miało by to sens z tej perspektywy – łączą je wspólne pojęcia, wspólna kultura, wspólna historia.

I tak było.

Byli to ludzie sobie bliscy – krewni i przyjaciele. Jeden wielki samorząd, dbający o swoich i siebie. W danym określonym miejscu, z konkretnymi realnymi problemami i możliwościami. Zajmujący się tylko najbliższym otoczeniem. Teren kilkudziesięciu, może kilkuset kilometrów. Nie uzurpujący sobie praw do wielkości. Koncepcja zupełnie nie pasująca do Europy. Nie pasująca do tendencji centralistycznej. Utrudniająca działania na płaszczyźnie centralnego zarządzania, maksymalizacji zysków.

Europa teraz wprowadzi tylko kilka państw. Na całą Afrykę. Bo tak jej wygodniej. Aspekt głownie ekonomiczny, łatwiej zarządzać, budować granice celne, zyski, popyt, reklamę, podaż itd. gdy różnorodności nie ma. Gdy zamiast 100 krajów mamy 1.

To teraz odpowiedzmy sobie na pytanie jak podzielić między siebie piasek dżunglę i wodę? Pozornie proste – patrząc na saharyjskie granice na mapie widzimy linię prostą.

No i o co chodzi? zapytacie, tam tylko piasek jest. Niby tak… Ale autor jadąc graniczną drogą pomiędzy Tunezją i Algierią zauważył, że z lewa i prawa było to samo… Zasieki, okopy, wieże strzelnicze, karabiny maszynowe. Lustrzane odbicie. Infrastruktura niezwykła jak na piasek (zaczynał się zaraz za umocnieniami), ale odzwierciedlająca naturę ludzką.

Moje. Twoje. Nie wierzę Ci. Ja tobie też nie. I tak jest wszędzie.

Nawet piasek musi być czyjąś własnością.

Podziały na „Europejskie Państwa Afryki” to już totalny mikser. Pomijając arbitralne narzucanie granic w XIX w z poziomu konferencji między Królami i Władcami Europy (Berlin 1885), bez świadomości kto jakim językiem mówił i jaką kulturę prezentował lokalnie wprowadził dodatkowy czynnik. Język (od teraz oficjalny) zaborcy. Hiszpański, portugalski, angielski, francuski, niemiecki, włoski…. do tych języków, które już były lokalnie (plus arabski na północy). I pojęcia definiowane w tych językach. Różnie definiowane znaczenia. Często nieprzetłumaczalne.

Dobrym przykładem jest nasze miejsce. Styk dawnej kolonii brytyjskiej i portugalskiej. Obszar języków afrikaans, angielskiego, setswana, portugalskiego, siswati, tsonga, isizulu, (i kilku innych).

Życzę powodzenia w rozpoznaniu, który język jest pierwszy (rdzenny, język domowy, matki) dla rozmówcy. Dzisiaj w 2021 próbujemy się wszyscy życzliwie ze sobą porozumieć czy mówiąc kolokwialnie „dogadać”. Jak trudne jest przekazanie sensu (pojęć) międzykulturowo w sytuacji kiedy nie wiemy jaką kulturę i przeszłość reprezentuje rozmówca wiemy na co dzień. Niewinny gest dłonią czy głową może być obrazą. Trzeba najpierw sobie zaufać, założyć wzajemną dobrą wolę zanim zacznie się mówić. Inaczej nie ma mowy o dialogu.

Jednak „dogadanie się” nie było celem państw zdobywców XIX w. Celem było narzucenie swoich rządów na styl i wzór kraju zdobywcy. I zysk. Duży zysk.

Czy to mogło działać? Nie powinno.

Ale działało. Dlaczego? Przez czystą siłę. Najeźdźca kazał włożyć „… w kubeł” . Miał siłę to wyegzekwować. Ale też manipulował i kontrolował. Miał doświadczenie w takiej polityce. Popierał jedną wioskę przeciw drugiej, a potem odwrotnie…

Etyka? Kto by tam się tym przejmował… zysk to nasz cel. Rabunkowy zysk. To co stąd możemy wywieźć – wywieziemy. Przyszłość? Śmiem twierdzić, że żadne z państw kolonialnych nie wierzyło w wielowiekową obecność w Afryce. Cynicznie chcieli zrabować co mogli i uciec zanim konsekwencje staną się zbyt dotkliwe.

Wymagało to też współpracy z lokalnymi ludźmi, zawsze się znajdą jacyś kolaboranci. Często zmanipulowani do poziomu, że nie rozumieli co i w czyim imieniu robią. Nieświadomi działań na szkodę własnych pobratymców. Albo tacy, którzy nie lubili innych obywateli zebranych w sztuczne państwo, bo od zawsze toczyli z nimi potyczki. Nowa zasada zmuszała ich do życia we wspólnocie. Dawne waśnie tylko schowały się pod powierzchnią czekając na sposobność. Potem zaczęło się wspierane przez obcą władzę popieranie tylko jednej grupy (najczęściej tej dumnej lub tej spolegliwej), co owocowało nienawiścią do niej wśród innych. Zasada rządź i dziel w praktyce, ale i w krzywym zwierciadle.

Teraz cyfra – Afrykańskie państwa były koloniami około 80 do 100 lat (2 do 3 pokoleń). Tylko tyle? Aż tyle?

Ile lat takiego wpływu potrzeba żeby wszystkich upodlić? Skłócić? Zachęcić jednych do nienawiści do drugich? Psychologia kija i marchewki była bardziej skuteczna od armat. I dużo tańsza. Wspomniałem o religijnym aspekcie (katolicy / protestanci ) z poprzednich wieków. Muzułmanie mocno trzymali się na północy i wschodzie.

Wiek XX wprowadził jeszcze jeden aspekt. Ideologiczny. Demokracja, faszyzm, nacjonalizm, komunizm, dyktatura. Afrykanów mamiono wszystkimi pięcioma. Celowe cyniczne działania nakierowane na utrzymanie swojej dominacji.

Mikser na maksymalnych obrotach. W środku tyle składników, że nawet wymienić się ich nie da.

I o tym będzie następny raz. O plonie jaki wydało to ziarno.